4 października 2019
Krew z nosa
6 lutego 2020

Jestem ze wsi. Pies był częścią inwentarza, miał swoje obowiązki, a kiedy chorował to zwykle umierał, bo nikt go nie brał przecież do weterynarza. I potem się pojawiał następny. Pierwszego psa pogrzebałam w wieku paru lat. Morus.. potem był Cywil, mój przyjaciel, pożył całkiem długo, ale potem zniknął. I znalazłam go w lesie. Zastrzelony przez gajowego, bo biegał wolno, a przecież pies nie człowiek, nie może biegać wolno. Bo upoluje jeszcze jakiego zająca i Puszcza Białowieska na tym ucierpi. No to go zastrzelił. Do żadnego już potem się tak nie przywiązałam. Aż pojawiła się Sam. Na obcej ziemi, biało czarna kuleczka miłości. Kto ją poznał, nie mógł jej przeoczyć. Sam potrafiła to, czego wszyscy moglibyśmy się nauczyć. Kochać. Być w tej chwili, nie pamiętać tego, co się wydarzyło pięć minut temu, sięgać po pieszczoty, przychodzić po miłość i nie słyszeć „nie”. Potrafiła oswoić tych, którzy widząc ją za pierwszym razem, nieprzyzwyczajeni do zwierząt, chcieli wbić się w ścianę. Kilka spotkań i już była w ich sercach.

Gdyby człowiek potrafił kochać tak jak ona… ktoś kiedyś w moim domu powiedział – ona ma problem z przywiązaniem… po jej śmierci odszczekał te słowa i stwierdził – to ja mam problem z przywiązaniem. Oto co robiła Saminka z ludźmi. Brała spojrzenie, cień gestu, zamiatał a to ogonem i czarowała miłością. Pół roku temu ktoś spotkawszy ją na spacerze, ze swoimi psami, powiedział do nich, żeby były ostrożne z tym szczeniaczkiem. Bo miała w sobie ducha młodości, iskrę życia i morze radości.

Odeszła w ciągu doby. Serca nam pękły. Nic już nie będzie takie samo. Wciąż ją słyszę w domu, widzę ją w ogrodzie, czuję obok siebie na sofie. Miłość wciąż fruwa w powietrzu, ale pod palcami pusto…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EN