Krew z nosa
6 lutego 2020
Pełnia
9 lutego 2020

Jeszcze tylko ogarnę się zawodowo, zrobię kurs, uporządkuję swoje życie rodzinne, zrobię prawo jazdy, zetnę włosy, zrzucę parę kilo, nauczę się tak nie wściekać, będę taka zrównoważona.. będzie idealnie. Odetchnę.
Iluzja. Nie odetchnę, nie będzie idealnie. Już będę miała dla siebie następne cele do osiągnięcia, następne aspekty mnie do naprawienia, jeszcze po drodze zbiorę parę wyrzutów sumienia, że coś tam komuś powiedziałam, zrobiłam, teraz jakoś to trzeba naprawić albo coś z tym poczuciem winy zrobić. I jeszcze przecież zobaczę bardzo dokładnie, że to i tamto to mi jednak tak za bardzo nie wyszło.
I tak życie mija, tak jestem dla siebie najsurowszym sędzią, który warunkuje akceptację i prawo do miłości. Oczywiście będę jej szukać na zewnątrz. Jeśli mi się uda ją znaleźć, uczepię się jej, ale ile z tego przyjmę, wpuszczę do serca? Skoro w środku wiem lepiej, że nie jestem dość dobra, to będę wiedziała, że to jakiś szwindel. Więc będę szukać dalej, ale wszystko, co dostanę, każde dobre słowo, jakkolwiek szczere, przeleci przez dziurki w moim koszyczku i nic po tym nie zostanie. Ale jak sie ogarnę…
I tak życie mija.
A co z chwilą teraz? Co z tym całym zamieszaniem w moim życiu, rozczarowaniem, frustracją, poczuciem bycia nie dość dobrą, z nieprzemyślanym tekstem rzuconym rzuconym w poczuciu braku lub zaprzepaszczoną szansą na cos. Z poczuciem beznadziei i smutku, żalu, czy strachu. Jak zatrzymać się, spojrzeć sobie w oczy, pogłaskać po policzku i powiedzieć sobie, że właśnie teraz, właśnie taką jaka jestem w tym momencie, siebie kocham? I nie uznać tego za jakąś bzdurę. Jak dać sobie prawdziwą, dobrą i pełną miłości uwagę, przygarnąć tę cała wewnętrzną rozpierduchę bez potrzeby naprawiania jej i osądzania? Jak zostać swoim najbardziej oddanym przyjacielem, który kocha i z miłością patrzy?

Kochaj bliźniego swego jak siebie samego…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EN