Zdawało mi się, że śpię. Albo, że siedzę ukryta pod kamieniem, i nie widać mnie wcale, to znaczy, że też nie jestem wystawiona na niebezpieczeństwo. Kiedyś, kiedy mama albo tato, albo babcia, opowiadali mi o wojnie, którą przeżyli, wymyśliłam sobie jako dziecko, doświadczając energii niesionej przez te opowiadania, że położę się na ziemi i będę udwała, że nie żyję. A jak się skończy wojna, to wstanę.
Obserwując się w obliczu nagłych życiowych – traumatycznych czasem – wydarzeń, doszłam do wniosku, że tak właśnie się zachowuję. Zamrażam się. Jakby nagle zalał mnie beton. Niestety zdarza się to też w sytuacjach, które wymagają nagłego działania. Ja zastygam. Zajmuje mi chwilę, która zdaje się bardzo długa, abym ruszyła do działania. Wracając pamięcią do takich sytuacji, przewijając je pod czaszką i dokonując oceny, zadaję sobie pytanie, skąd… ot, taka jestem. Może zawsze taka byłam, może w głębinach umysłu powstał pomysł, że tak własnie będzie najlepiej.
Ale to inny temat..
Zdawało mi się, że śpię. A właściwie, to świadomie zdecydowałam, że usnę. Bo tak będzie bezpieczniej. Ale budzę się do życia. Jednak. Mimo wszystko. Jak każde nasiono, które przeleżało przez całą zimę, chroniąc swoją życiową energię w środku, aż zaświeci słońce, gleba się ogrzeje, zrobi się bezpiecznie. Jak każde nasiono, które wiosną budzi się do życia i rośnie, rośnie, choćby i w milimetrowej szczelinie między betonowymi płytkami chodnika.. Zmartwychwstanie..