Pozamiatałam, wygładziłam fałdy sukienki, uczesałam włosy.
I myślę. Ot jak to bym mogła takie lekkie życie mieć, bez stresu, na który nie jestem jakoś szczególnie odporna, bez tych wędrówek pod górę. Czasem tak długich, że zdaje się, że jak już się wdrapię tam gdzieś wysoko, to będzie to tak późno, że stamtąd to już tylko zjazd tunelem w stronę światła.
A potem nieoczekiwanie, jak na późnowrześniowy dzień, przychodzi słońce i zalewa świat. Siadam pod jabłonką, w moim ogrodzie, na miękkiej, soczystozielonej trawie. Opieram plecy o chropowaty pień, po którym z jednej strony bezustannie biegają mrówki, i czuję jak ziemia wibruje pod moimi pośladkami. Na gałęzi wisi ostatnie czerwone jabłko. Tyle ich było w tym roku.. Patrzę na nie i uśmiecham się z wdzięcznością do tej istoty, która przyjmuje ciężar mojego ciała. Moi rodzice odeszli, teraz za moimi plecami jest Jabłoń. A Życie staje się miękkie..