No i dzień dobry.
Moja mama, z którą w czasach beztelefonicznych wymieniłyśmy dziesiątki, setki może nawet, listów, każdy zaczynała słowami: „Na wstępie mego listu…”
Siedzę przed ekranem i patrz na jego biel tu i ówdzie pokrytą drapankami dziecka, które jakiś pomył miało na ten monitor i coś ostrego w ręku i myślę. Mam zakładkę BLOG, zrobiłam sobie miejsce na dzielenie tym czym bym chciała. No i teraz …co robić? Mądrościami sypać, czy pokazać słabości? Ostatnio zdarzyło mi się usłyszeć od uczestnika czyichś warsztatów, że obserwował prowadzącą i udało jej się utrzymać „twarz”. Oczywiście ten komentarz można interpretować na różne sposoby, moja przewrotna na tamten moment, i pewnie wciaż jeszcze na ten, natura, zadała sobie w ciszy pytanie – a co to znaczy? Czy że lepiej poruszać się w polu tzw. autorytetu, bo wtedy człowiek naprzeciwko więcej przyjmie? No a można pokazać człowieka w sobie? I co wtedy? Człowieka, który nie zawsze wie, który może się pomylić, mieć idee, która się nie sprawdza, albo co gorsza, swoje życie nie ułożone alfabetycznie i chronologicznie, według kolorów i rozmiarów, równo jak książeczki na półce.
No, może te rozważania kompletnie kulą w płot, może chodziło o coś innego, ale jak to mówią, uderz w stół, a nożyce się odezwą.
Skoro jednak się pojawiły, to dam im uwagę. I na początku już napiszę, żeby było jasne. Mogę się mylić. Mogę podchodzić do różnych sytuacji emocjonalnie. Zdarza mi się pogubić, a moje życie jest nieco rozwichrzone, co wygładzę fałdy, to z drugiej strony się mierzwi. Przeżyłam dużo, nie próżnowałam w doświadczaniu, nie wszystkie lekcje przyjęłam, niektóre powtarzam, inne odrobione zniknęły w mgłach przeszłości. Tym się dzielę co mam. Co wiem, przez co przeszłam, czego się nauczyłam, i choć się potykam nie raz i nie dwa, biorę to co jest i żyję.